Film „Powołany” z 2022 roku

Film POWOŁANY (2022)

Ksiądz: [00:00:00] Szczęść Boże. . Daleko tutaj do Was.

Arek: Gdzie ksiądz zaparkował?

Ksiądz: Nie mam auta, a z przystanku szedłem 20 minut.

Arek: Żeby zarobić, trzeba się zmęczyć. Książę się tak nie czai. Tylko wchodzi. Zapraszam.

Ksiądz: Ładne dom.

No.

Mama: Szczęść Boże. Dziękuję, że ksiądz przyjął nasze zaproszenie.

Ksiądz: W końcu się udało.

Mama: A to mój syn Arek. Kończy szkołę w tym roku

Ksiądz: Tak, mieliśmy okazję już się poznać

Arek: ja może wezmę od księdza tę pelerynę i powieszę w gablocie

Ksiądz: Dziękuję [00:01:00] to już wszyscy domownicy?

Mama: I tak, i nie

Ksiądz: To znaczy?

Mama: Córka przyjdzie później, a mąż jest zajęty

Ksiądz: Nie dołączy do nas?

Mama: Arku, pójdziesz się spytać taty, czy do nas przyjdzie?

Arek: No, spoko

Tato, bo książę przyszedł Mama cię woła

Tata: Zaraz Tylko Kami skoczy

Mama: No [00:02:00] i?

Arek: Spoko, zaraz chyba przyjdzie Może zapalę te świeczki

Mama: Zap… Pałki masz w szefie

Ksiądz: potrafi zaskoczyć, prawda?

Mama: Aha

Proponuję jednak zacząć.

Ksiądz: To może zacznijmy od krótkiej modlitwy. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen. Panie Boże, dziękujemy Ci za tę możliwość spotkania. Prosimy Cię o łaskę dostrzeżenia Twojej obecności wśród nas, tego, żebyś był tu obecny tego wieczoru. Pobłogosław ten dom [00:03:00] u wszystkich jego domowników.

Mama: To może usiądźmy. Chętnie.

Ksiądz: No to powiedzcie, jak wam się żyje?

Mama: Dobrze. Mąż pracuje, Arek w tym roku kończy edukację, a ja zajmuję się domem.

Ksiądz: Cieszę się, że przyjmujecie księdza po kolędzie.

Mama: Osobiście uważam, że sakrament kapłaństwa to wielki dar.

A księdzu, jak pracuje się u nas w mieście?

Ksiądz: No, jest sporo wyzwań, ale też dużo [00:04:00] fantastycznych ludzi. Ale na niedzielnej eucharystii widuję tylko panią. Chodzisz do innej parafii?

Arek: W ogóle nie chodzę. Bóg jest wszędzie, więc czemu miałbym siedzieć ze staruszkami w kościelnej ławce?

Ksiądz: A skąd wiesz, kto tam siedzi, skoro tam nie chodzisz?

Arek: Powszechnie wiadomo, że to jest grupa wariatów. Nie dość, że rok w rok czytają tę samą książkę, to jeszcze klękają przed kawałkiem opłatka.

To księdza nie zastanawia.

Ksiądz: Nie patrzy się na to wszystko oczami wiary, to z zewnątrz może to tak wyglądać. Ale rzeczywistość jest zupełnie inna.

Arek: To znaczy jaka?

Ksiądz: Jezus powołał apostołów, których uczynił pierwszymi biskupami.

Księżmi.

Tak. To im i wszystkim następnym kapłanom dał władzę sprowadzania Boga na ziemię.

Arek: Wierzy ksiądz, że tak jest?

Ksiądz: Gdybym w to nie wierzył, nie byłbym księdzem.

Arek: Dobra. A widział ksiądz kiedyś [00:05:00] Boga w tym kawałku opłatka?

Ksiądz: A wiesz co to są cuda eucharystyczne?

Arek: Nie.

Ksiądz: Tym wszystkim, którzy nie wierzą w Bożą obecność w Najświętszym Sakramencie, Bóg daje specjalne znaki, które nazywamy cudami eucharystycznymi. Polega to na tym, że konsekrowany chleb zamienia się w żywą tkankę mięśnia sercowego w stanie agonalnym. To są powszechnie badane cuda. No ale lepiej Boga nie prosić o takie znaki, lepiej pójść samemu do kościoła i doświadczyć tam jego obecności.

Arek: Jeszcze chwilę i bym księdzu uwierzył.

Ksiądz: Chodzi o to, żeby uwierzyć Jezusowi. To o Niego tutaj chodzi. Opowiem wam pewną ciekawą historię.

Marta Przybyła: Zostałam ochrzczona, później posłana do I Komunii Świętej, ale była [00:06:00] ona dla mnie tak naprawdę tylko kostiumowym przedstawieniem. Później przez kolejne 23 lata nie przekroczyłam progu kościoła.

Mama: Zaczęły pochłaniać mnie mroczne klimaty. Fascynacja okultyzmem, spirytyzmem, satanizmem, wizyty u wróżki, medium. Epizod z kartami Tarota.

Przez wiele lat byłam uzależniona od relacji. I to mężczyzna obok mnie byłby wyznacznikiem mojej wartości jako kobiety. Ja nie potrafiłam być sama przez miesiąc. Na katolików patrzyłam jak na wariatów. To byli dla mnie leniwi nieudacznicy, którzy nie potrafią troszczyć się o własne sprawy, więc szukają pomocy gdzieś między chmurami.[00:07:00]

Przez wiele lat byłam zwolenniczką aborcji. Byłam też zwolenniczką eutanazji. W mojej głowie zaczęły pojawiać się głupie myśli, że kiedy ja umrę, to być może nad moją trumną stanie facet w koloratce. Zaczęłam szukać informacji o apostazji, żeby oficjalnie wystąpić z kościoła katolickiego.

Pewnego dnia odwiedzili mnie moi wierzący znajomi. Zaczęli mówić, że Bóg jest miłością. Patrzyłam jak na wariatów. Katolicki ciemnogród.

Z jednej strony kpiłam, ale z drugiej strony oni mieli w sobie jakiś taki niesamowity pokój serca, którego ja nigdy nie miałam. [00:08:00] A jak w jednym momencie stwierdziłam, bardzo chciałabym mieć. To ich dziwne wewnętrzne światło sprawiło, że ja w końcu uległam ich namową i pojechałam razem z nimi na mszę z modlitwą o uzdrowienie duszy i ciała.

Mały drewniany kościół. Eucharystia. Patrzę na katolików, którzy wstają, klęczą i siadają. Ja siedzę przez całe przedstawienie, bo przed kim mam klękać? Po skończonej mszy świętej rozpoczęła się adoracja. Pierwsza w moim życiu w wieku 30 lat. Ja w ogóle nie wiem o co chodzi, kiedy ten facet w koloratce z jakiejś złotej szafy wyjmuje białe kółko.

Katolicy znowu padają na kolana. I odruchowo zaczynam gapić się w to białe kółko, ironizując. [00:09:00] No i co Panie Boże? No i gdzie Ty jesteś? Gdzie te Twoje efekty specjalne?

I właśnie wtedy… Przychodzi moment, który całkowicie zmienia moje życie. Doświadczam miłości tak ekstremalnej, której po prostu nie da opisać się słowami. Czuję falę ognia, która przelewa się przez całe moje ciało. Zaczynam płakać i nagle klękam. Ale to nie jest decyzja mojej woli, to się po prostu dzieje automatycznie.

Nie klękam przed białym kółkiem, nie klękam przed symbolem, przed mąką i wodą. A klękam przed Bogiem żywym i prawdziwym.

Zaczyna się proces mojego nawracania. Spowiedź generalna po 23 latach. [00:10:00] Te wszystkie lata po stronie ciemności nie pozostają bez pecha. Zaczynam doświadczać różnego rodzaju dręczeń demonicznych. Trafiam do księdza egzorcysty. Rozmawiamy, modlimy się. Słyszę, że mimo tego wszystkiego, co przeżywam, to i tak jestem niesamowicie chroniona, bo ktoś się za mnie modlił.

Ja myślę sobie serio, za mnie ktoś się modlił? Właśnie w tym momencie Duch Święty wyświetla w moim sercu obraz mojej babci Marii u schyłku życia. Ja jestem wtedy małą dziewczynką. Ona leży w łóżku, już nie wstaje i zawsze ma w ręce różaniec.

Szukam w internecie instrukcji obsługi różańca, bo w wieku 30 lat ja zupełnie nie wiem, co mam zrobić z tymi koralikami. Uczę się modlitw jak małe dziecko.[00:11:00]

Kiedy biorę do ręki Pismo Święte, moim oczom okazuje się Hymn o miłości (1 Kor 13, 1nn). Ja w tej chwili doświadczam mojej własnej hipokryzji. Ja mam czelność mówić, że kocham Boga, którego nie widzę, skoro w moim sercu nadal jest nienawiść do człowieka, którego mam na wyciągnięcie ręki. Zaczynam modlić się o miłość.

Pracuję wtedy w kolejnym, ekskluzywnym butiku. Ale czuję, że to nie jest przestrzeń, gdzie będę mogła realizować to ekstremalne pragnienie miłości, które pojawia się w moim sercu.

Zatrudniałam się w domu pomocy społecznej dla osób z głęboką niepełnosprawnością intelektualną i fizyczną. Totalny kosmos, zupełnie inny świat. Ja w ogóle nie wiem, jak mam się zachować. Nigdy wcześniej nie przewinęłam dziecka, a teraz mam swoich podopiecznych umyć, przewinąć, nakarmić.[00:12:00]

Dla zwolenniczek aborcji te dzieciaki są na pierwszej linii frontu, żeby się ich pozbyć. Dla nich to rośliny, bo co? Bo nie biegają, bo nie układają klocków, bo nie wspinają się po drzewach. A one całym sercem chcą być przyjęte i kochane takimi, jakimi są. A skoro są, to Bóg chciał, żeby były. A ich życie jest tak samo ważne, jak życie moje, Twoje i samego papieża.

Zaczynam odczuwać zaproszenie do posługi jeszcze bardziej ekstremalnej, do czuwania przy umierających, wolontariat w hospicjum. W tym miejscu ja tak naprawdę uwierzyłam w życie wieczne, kiedy miałam ogromną łaskę czuwać przy ludziach przechodzących na drugą stronę, którzy widzieli już [00:13:00] rzeczywistość, dużo bardziej realną niż ja, siedząca na krześle tuż obok.

Potrafili mieć wzrok tak pełny zachwytu, podnosić do góry ręce, zupełnie jakby w geście odpowiedzi na przyjeźdź wyciągające się ramiona.

Ja nie potrafię kochać. Ja nie mam swojej miłości, ale doświadczając miłości ekstremalnej, to pozwoliłam jej po prostu kochać innych ludzi przeze mnie.

I mam pragnienie dawać świadectwo, żeby mówić innym ludziom to, co kiedyś ja usłyszałam, że Bóg jest miłością.

Arek: To jest autentyk?

Ksiądz: [00:14:00] Tak, jak i wiele innych takich świadectw.

Mama: Niesamowite. Widzisz, Areczku?

Arek: Dobra, ale chwila. Jest tyle osób na świecie, a tak mało takich historii.

Ksiądz: To prawda. Wiara jest podstawową zasadą Ewangelii, a dziś niewiele osób wierzy w realną obecność Boga w Najświętszym Sakramencie. A to chrzest jest takim pierwszym chrześcijańskim wtajemniczeniem, prowadzącym do lepszego poznania Boga.

Tata: Dobry wieczór.

Ksiądz: Szczęść Boże.

Mama: Gdyby nie sakrament kapłaństwa, nie byłoby takich historii.

Tata: Zawód jak zawód.

Ksiądz: Powołanie to powołanie.

Mama: Przepraszam, ale nie zaproponowałam nic do [00:15:00] picia. Może jednak ksiądz się czegoś napije?

Ksiądz: Nie, nie trzeba. Wracając do naszej rozmowy, to kapłaństwo nie jest zawodem, tylko powołaniem z woli Bożej. To nie jest ludzki pomysł.

Arek: Tak jak chrzest? Pytam, bo moi kumple mówią, że woleliby sami zadecydować o tym, czy chcą zostać oblani wodą w kościele, czy nie.

Tata: Arek, Arek.

Ksiądz: No powiedz mi, Arku, czy twój tata czekał do twojej pełnoletności, żeby zapytać cię, jakiego języka macie uczyć? Albo czy czekał do twojej osiemnastki, żeby cię zapytać, w jakim kraju chcesz mieszkać?

Widzisz, są rzeczy, które chcemy dla naszych najbliższych już od samego początku ich istnienia. I robimy to z miłości. Twoi rodzice z miłości przynieśli cię do kościoła i prosili o chrzest w twoim imieniu.

Arek: No po co mi te chrzciny? Co mi to daje? Jest bardzo wiele osób na świecie nieochrzczonych. No to co, pójdą do piekła?

Ksiądz: Nie, tu chodzi o coś innego. Przez chrzest [00:16:00] rodzimy się na nowo i mamy prawo nazywać Boga naszym ojcem. Wchodzimy z Nim w głębszą relację. Oprócz ziemskiego taty, masz jeszcze tatę w niebie i to Jego trzeba słuchać w pierwszej kolejności.

Arek: Czyli?

Ksiądz: Posłuchajcie.

Adam Szymkowski: Urodziłem się w rodzinie i wychowałem, w której nie było Pana Boga. Można powiedzieć, że było to dobre dzieciństwo, była tam miłość tak po ludzku rozumiana, natomiast nie było chrztu, nie było pierwszej komunii świętej, nie było rozmowy o Panu Bogu. Nikt nie chodził z mojego rodzeństwa na religię, ani do kościoła, nikt się nie modlił w moim domu. W mojej rodzinie, z której pochodzę. Ceniłem sobie tą [00:17:00] wolność, uważałem, że mam do tego prawo, nikt mnie nie przymuszał. Wydawało mi się, że kierując się tylko swoim pojęciem prawdy, swoim sercem, swoim sumieniem, że jestem na dobrej drodze. Tydzień po skończeniu szkoły średniej, po zadaniu matury zadzwonił kolega, że potrzebuje pracownika, do swojej firmy komputerowej, którą otworzył, więc się zdecydowałem, że przeprowadzę się do większego miasta.

Wprowadziłem się do mieszkania, które wspólnie wynajmowaliśmy z kolegami. Zgrała się taka paczka, gdzie mogliśmy zawsze na siebie liczyć i w ten sposób wytworzyła się przyjaźń z kolegą, który później już coraz rzadziej przyjeżdżał do Łodzi, musiał pracować, prowadził firmę z ojcem.

On zawsze szybko jeździł samochodem. Zawsze jeździł szybko, tak jakby chciał uciec przed sobą, może przed tym, co go boli.[00:18:00]

Z czasem przyjeżdżał coraz rzadziej na studia, bo nie mieszkaliśmy w tym samym mieście. Już prowadził firmę z ojcem, ale jeszcze liczył na to, że skończy te studia, więc przyjeżdżał na zjazdy, całe weekendy spędzaliśmy na imprezowaniu, na spotkaniu z ludźmi.

Większość ludzi tak robi. Impreza się kręci, więc w ogóle na co tu narzekać. W tym szukałem swojego uspokojenia. W tym pokładałem nadzieję. Liczyłem na to, że w tym momencie już przeżyję taką imprezę, albo gdzieś, w którymś mieście spotkam tak super ludzi, że nagle wtedy poczuję się zupełnie spełniony. Wtedy poczuję się spokojny. Wtedy będę wiedział, że jestem szczęśliwy. Że mam ogromną radość z życia. I po prostu nic mi już więcej nie trzeba.[00:19:00]

Przyszedł dzień, zupełnie niespodziewanie, kiedy przychodzę do kolegi do pracy. Wchodzę do jego biura, jak zawsze. Patrzę na jego minę, on siedzi przy komputerze i mówi: „Spójrz”. Pokazuje mi ekran komputera, pokazuje bardzo popularny portal informacyjny, na ekranie szczątki samochodu, wypadek, sześć osób zginęło i mówi do mnie: „To jest nasz kolega, który jechał do pracy właśnie ze swoimi pracownikami”.

To nie było tylko grom z jasnego nieba, ale to tak jakby coś wylądowało nagle, jakby nagle, nie wiem, jakby statek kosmiczny wylądował pod twoim domem albo jakiś meteoryt spadł.

Spojrzałem na ten ekran i sobie zadałem pytanie, dlaczego to doświadczenie jest mi dane w moim życiu? Co to ma znaczyć? [00:20:00] I dlaczego ja muszę przez… Dalszy ciąg życia, przez całe moje życie, chodzić z tym wydarzeniem w środku, z tym, co zobaczyłem na tym ekranie i z tą świadomością, że coś takiego jest możliwe.

I ja jestem w to zaangażowany poprzez moje serce. Poprzez moje serce, które jest w relacji do tego człowieka, który był w centrum tego wszystkiego. To we mnie pracowało, we mnie tętniło i szukałem odpowiedzi, co to ma być, po co mi takie doświadczenie w moim życiu.

Po dwóch tygodniach dostałem odpowiedź, jadąc autobusem miejskim, po prostu sobie siedziałem i dostałem odpowiedź, że to doświadczenie potrzebne mi jest po to, w moim życiu, w całym moim życiu przyszłym, żebym zdążył złu powiedzieć: Nie. To było dla mnie tak zaskakujące. Nie zastanawiałem się skąd, po prostu to przyszło, to przyszło, żebym zdążył złu powiedzieć: [00:21:00] Nie.

Pewna osoba mi bliska, gdy jej to powiedziałem, ona mi odpowiedziała: albo dobru powiedzieć: Tak”. Tylko co to znaczy dobro i co to znaczy powiedzieć dobru tak, skoro masz przekonanie, że dotąd było z grubsza rzecz biorąc wszystko w porządku.

Po dwóch, trzech miesiącach po prostu, po prostu powiedziałem swojej przyjaciółce, że chcę się ochrzcić. Ja wiedziałem, że ona jest osobą wierzącą i to przyszło tak naturalnie do mnie, że w swojej wolności po prostu postanowiłem się ochrzcić, co dla ludzi, którzy mnie dotąd znali, to był kompletny odpał. Dla ludzi, którzy mnie znali wcześniej, kompletny odpał, wiele ludzi odeszło, nie było przygotowanych na to.

Rozpocząłem katechumenat u Ojców Dominikanów. A więc jednoroczne przygotowanie do przyjęcia sakramentu chrztu, bierzmowania i komunii świętej. Sam byłem ciekaw, [00:22:00] jak to będzie wyglądać, co się ze mną stanie i jak ja będę później żył.

Przyjąłem z rąk kapłana, Sakrament chrztu świętego, sakrament bierzmowania i sakrament komunii świętej podczas Wielkiej Nocy.

Moment przyjęcia chrztu to było jak śmierć starego człowieka i powstanie z wód chrztu świętego nowego człowieka, który jest wolny, szczęśliwy i wie, że może swoją nadzieję pokładać w Panu Jezusie.

Bóg przyszedł do [00:23:00] mnie z taką miłością, z taką radością, udzielając mi swojej miłości w taki sposób, że zdałem sobie sprawę, że znalazłem to, czego szukałem. Pan Jezus okazał się być Moim Bogiem, który przyszedł z miłością i równocześnie rozpoczął nowy etap mojego życia. Po

przyjęciu sakramentów Przez okres pół roku doznałem niezwykłej łaski. Byłem nowym człowiekiem, dzieckiem Bożym, które zupełnie zapomniało o swoich bolączkach, o swoich bólach, o swoich ranach, które też nosimy w sercu. One nie zniknęły, one zostały przebóstwione.

Nie musimy już pokładać nadziei w samych sobie, nie musimy pokładać nadziei w ludziach, którzy często zawodzą.

[00:24:00] Widzę, jaką mam ogromną pomoc, umocowaną w Bogu, W codziennym życiu staję się lepszym człowiekiem, co często przychodzi w trudach. Pan Bóg mnie uzdalnia i umacnia do tego, żeby dzielniej znosić różne trudności życia, żeby nie odpłacać pięknym za nadobne, żeby umieć ludziom przebaczać, tak jak Pan Bóg przebacza w sakramencie pokuty i pojednania.

A równocześnie widzę, jak Pan Bóg działa przez człowieka. Widzę, jak piękne rzeczy nagle dzieją się pośród innych ludzi, z ludźmi, z którymi się spotykamy, którymi pomagamy, którzy po prostu z nami obcują, z którymi pracujemy.

Z perspektywy osoby, która po 35 latach życia przyjęła sakramenty święte, widzę, jak Pan Bóg wykorzystuje każdą mu bliską osobę poprzez swoje sakramenty, po to, żeby udzielać się w tym świecie i szukać swoich ukochanych dzieci.[00:25:00]

Ksiądz: Tak właśnie wygląda życie z Bogiem i bez Niego.

Arek: Czaję. Tylko, że na świecie jest tyle miliardów ludzi, jak wy to ogarniacie?

Ksiądz: Ale co ogarniemy?

Arek: No chrzest. Dla każdego, kto będzie chciał go przyjąć.

Ksiądz: Wpierw trzeba mówić ludziom o Bogu, a gdy Jezus dotknie ich serca, to już później jakoś to pójdzie.

Tata: Tylko jest jeden problem.

Ksiądz: Jaki?

Tata: Większość księży minęła się ze swoim, jak pan to powiedział, powołaniem. Tylko zaczynają mówić kazanie, połowa ludzi zasypia, może powinniście pracować, nie wiem, w szpitalach jako anestezjolodzy.

Ksiądz: Albo jako hipnotyzerzy. Zna pan opowieść o siewcy? Siewca siał ziarno, które spadało na różne gleby. Co ważne w tej przypowieści to to, że ziarno było zawsze to samo.

To od gleby [00:26:00] zależało, czy wydało owoc czy nie. Tą glebą są ludzie. Żeby Bóg mógł działać poprzez słowo kapłana, potrzebne jest otwarcie się na działanie Ducha Świętego. Wtedy zaczynają dziać się rzeczy, o których można poczytać w Biblii.

Arek: To znaczy?

Ksiądz: Poprzez słowo Bóg ma moc kompletnie zmienić życie człowieka.

Marcin Ostrowski: Moje życie było absolutnie beztroskie w każdym calu. I dużo alkoholu, i dużo dziewczyn, i praca w mediach, wiele towarzystwa z pierwszych stron gazet. Miałem z przyjacielem restaurację, nawet na giełdzie próbowałem brać. To wszystko naprawdę w jakiś sposób do tego dążyłem i na tamtą chwilę było to dla mnie bardzo ważne.[00:27:00]

W jakiś sposób z jednej strony wszystko mi się udawało i życie zawodowe, i pieniądze, i towarzystwa, i z jednej strony powinienem być szczęśliwy, a z drugiej strony równolegle wiele rzeczy mi się sypało.

Jako dziecko zawsze pragnąłem, żeby być takim ojcem, jakiego nigdy nie miałem, żebym mógł dać więcej niż mój tata. Chciałem zbudować związek i nie wyszło. Później z inną dziewczyną chciałem spróbować połatać życie, ułożyć sobie życie. Nie wyszło. Chciałem dojść do sukcesów zawodowych i tak naprawdę za każdą pracę, którą się nie brałem, to ona mi się po dwóch, trzech latach w jakiś sposób nudziła.

Straciłem mieszkanie i to też nie była w jakiś sposób moja wina. Pożyczyłem pieniądze dziadkowi, a dziadek niestety [00:28:00] zmarł z dnia na dzień…. praktycznie… i nie zdążył przepisać tego mieszkania na mnie i rodzina się tym rozdzieliła.

Miałem wypadek komunikacyjny, gdzie facet we mnie wjechał. Miałem 94% zaników funkcji życiowych. Byłem częściowo sparaliżowany. Sześć miesięcy przeleżałem w szpitalu. Straciłem tam swoje jakieś rzeczy, które robiłem zawodowe. No i wydawało mi się na tamtą chwilę, że najlepszą alternatywą będzie gra na giełdzie.

Wtedy straciłem naprawdę pieniądze i swoje i nie swoje. Straciłem przyjaciół, po prostu straciłem prawie wszystko. W[00:29:00]

tym samym czasie, kiedy już tak się załamałem, nie miałem siły, żeby od początku zaczynać swoje życie, jakiś kolejny rozdział, moja dziewczyna, z którą się wtedy spotykałem, przyniosła wyjściówki na rekolekcje takie trzydniowe, no i powiedziała, żebyśmy tam poszli. Ja ją totalnie wyśmiałem, bo pomyślałem sobie i nawet jej powiedziałem, mówię: „Wiesz, mówię, pożysz mi pieniądze, wyjdziemy z problemów, zaczniemy to jeszcze raz, to wszystko się odbuduje i ja tobie wynajmę księdza prywatnie i pojedzie z nami nawet na Mazury na weekend i tobie zrobi rekolekcje takie indywidualnie, będziesz bardziej zadowolona”.

Natomiast ona potrafi postawić na swoim, powiedziała: „Słuchaj. Te wejściówki wzięłam od dyrektorki i jej obiecałam, że nas tam pozna”. No i musiałem tam iść.

Kiedy znaleźliśmy się na tych rekolekcjach, kapłan głosił Słowo Boże. Mówił, że Pan Jezus kocha człowieka, [00:30:00] oddał za niego swoje życie, że kocha mnie, ciebie. I że tak naprawdę jedyną rzeczą, dlaczego my tego nie doświadczamy, to z nim nie rozmawiamy, nie zapraszamy go w żaden sposób do swojego życia, do swojego serca, nie traktujemy w ogóle jakby on był.

Jakby było możliwe jego spotkanie realne, a on przecież żyje i chce tutaj być razem ze mną, z tobą, chce, żebym ja doświadczał jego obecności.

No i to było takie pytanie, które mi się zrodziło w sercu, ale też motywacja do tego, że faktycznie nigdy nie zatrzymałem. Zacząłem myśleć tak, że Bóg może być, że Bóg faktycznie może mieć wzgląd na moje imię dziś. I dziś może zmienić moje życie, że On może wkroczyć do tego życia i że nigdy Go na poważnie nie potraktowałem.

I to był moment po prostu mojej decyzji. To, co On mówił, przeszyło moje serce.

Naprawdę doświadczyłem spotkania z żywym Bogiem. Ja klęczałem i płakałem [00:31:00] żywymi łzami, czułem obecność Boga, Jego miłość i krzyczałem, mówię, Boże, przepraszam Cię, bo ja nie wiedziałem, że jesteś tak. Mi Pan Bóg dał siebie poznać.

Te rekolekcje, które wydawały mi się, że są beznadziejną i głupią sprawą i niepotrzebną, bo najpierw trzeba zrobić inne rzeczy w swoim życiu, to… Były najważniejszą rzeczą, która mogła mi się przytrafić, ponieważ na tych rekolekcjach doświadczyłem spotkania z żywym Bogiem.

Od tamtej pory moje życie totalnie się zmieniło, oczywiście małymi krokami jakoś zacząłem z tego wszystkiego wychodzić, wiele rzeczy jeszcze się toczy, prostuje, natomiast zacząłem robić rzeczy, które naprawdę [00:32:00] kocham, bo zrozumiałem, co naprawdę pragnę robić i założyłem fundację, zacząłem pomagać innym ludziom.

Moja praca nie jest teraz po to, żebym zarobił i nie zarabiam po to, żeby te pieniądze wydać, ale moja praca jest dlatego i po to, żeby komuś pomóc, bo wiem, że jeżeli Bóg może zmienić moje życie, może zmienić też i Twoje i tych ludzi, którzy do mnie przychodzą, bo się zajmujemy teraz między innymi bezdomnymi.

Absolutnie wszystko to polega na tym, żeby przygotować ludzi do spotkania z żywym Bogiem, który pragnie zmienić życie człowieka, każdego. I On lepiej pragnie od nas samych, aby to życie było nasze lepsze.

Bóg jest niesamowity i robi różne fajne psikusy, bo na [00:33:00] przykład dziewczyna, która dała mi wejściówki na tę rekolekcję, którą tak wyśmiałem, jest teraz moją żoną i jest matką mojego dziecka. Więc przygotujcie się na fajne niespodzianki, bo naprawdę Pan Bóg oprócz tego, że jest dobry, to ma bardzo zabawne i fajne poczucie humoru i chce dla Ciebie jak najlepiej.

Ksiądz: Wiele jest takich osób, które się nawróciły i dziś świadczą o swojej przemianie.

Arek: Wie ksiądz co? U wielu osób z kościoła zauważam hipokryzję. Przynajmniej tata tak mówi. Gadają jedno, a robią drugie.

Ksiądz: To prawda. Już wśród apostołów był jeden taki, u którego słowa nie zgadzały się z czynami. Jesteśmy tylko ludźmi.

Żeby wytrwać w dobrym, trzeba często oczyszczać swoje serce. To jest tak jak z ubraniem. [00:34:00] Trzeba raz na jakiś czas je dać do pralni i założyć czyste.

Arek: Gdzie jest taka pralnia?

Ksiądz: To konfesjonał.

Arek: Dobra, skoro Bóg wiedział, że będę grzeszył, to po co mnie stworzył?

Ksiądz: Bóg nas nie stworzył grzesznikami. W sakramencie pokuty możemy zmyć swoje winy dzięki krwi Chrystusa, dzięki Jego ofierze.

Mama: Ja staram się chodzić tam co miesiąc.

Tata: A wystarczyłoby pójść do terapeuty i rozwiązać z nim swoje problemy.

Mama: Proszę.

Tata: A z Twoją drogą, jak Wam się udało skłonić tyle ludzi, żeby wyznawali Wam swoje najskrytsze tajemnice? Przecież nigdzie w Piśmie Świętym nie jest napisane, że trzeba wyznawać swoje grzechy do kratki konfesjonału.

Ksiądz: To prawda. Ale Jezus powiedział, komu grzechy zatrzymacie, będą zatrzymane, a komu odpuścicie, będą odpuszczone.

[00:35:00] Stąd wniosek, że ksiądz musi usłyszeć grzechy, żeby wiedzieć, komu je zatrzymać, a komu odpuścić. No nie wiem jak Pan, ale ja nie potrafię czytać w ludzkich myślach.

Tata: Przydałoby się. Nie trzeba by było budować tych wielkich kościołów i stawiać w nich konfesjonałów.

Ksiądz: Ale to właśnie tam zdarzają się największe cuda.

Nie każdy grzesznik zostaje świętym, ale każdy święty był grzesznikiem.

Tata: Nie wierzę. Nie wierzę, że ktoś naprawdę zły może się o tak przemienić.

Ksiądz: Wie Pan, ksiądz jest tylko pośrednikiem, a w konfesjonale działa sam Bóg.

Paweł Martyniuk: W moim życiu dokonałem wielu przestępstw, które były zagrożone wysoką karą pozbawienia wolności.

Zaczęło się bardzo niewinnie, a mianowicie poprzez jakieś drobne kradzieże, bójki, później jakieś tam włamania.[00:36:00]

To wszystko doprowadziło mnie do poważnych przestępstw i do środowiska, w którym obracałem się. z recydywistami, z poważniejszymi przestępcami.

Mój styl życia to były głównie imprezy, które były przyplatane narkotykami i to narkotykami twardymi, dużej ilości. Był to też również hazard. Impreza goniła imprezę. Moje sumienie gdzieś tam było do tego stopnia zagłuszone, że nie czułem jakiejś litości, współczucia dla innych. To tak naprawdę pomagało mi wtedy trwać w tym, W tym życiu, w tym świecie.[00:37:00]

To

doprowadziło mnie do trzykrotnego pobytu w zakładzie karnym, w aresztach śledczych. Finałem i ostatnim wyrokiem, na jaki zostałem wskazany, między innymi za przynależność do grupy przestępczej i wiele innych przestępstw, było 8 lat pozbawienia wolności bezwzględnego więzienia.

Od ostatniego pobytu w aresztie śledczym, przebywając na tzw. celach przejściowych, tak się złożyło, że byłem północy, sam. I wtedy ogarnąłem jakaś trwoga i [00:38:00] strach, ale nie dlatego, że groził mi wieloletni wyrok, tylko że stracę pewną osobę, która została po drugiej stronie. I to spowodowało właśnie, że po prostu zawołałem do Boga, że jak jest, to żeby mi po prostu pomógł.

Po paru dniach przebywając tam na przejściówkach tak zwanych, przeniesie mnie na ogólną celę, gdzie chodził klawisz i pytał się, czy ktoś jest chętny do księdza na spowiedź. Jakoś coś tak mnie tchnęło przez chwilę. Przyszła mi taka myśl, że rodzina nie wie, gdzie przebywam, że nie została jeszcze poinformowana.

To tak podstępnie sobie pomyślałem, że może pójdę do tego księdza pod pretekstem [00:39:00] spowiedzi, a może będzie jakiś uległy, może przekażę parę informacji rodzicom czy mojej dziewczynie, gdzie przebywam. I z taką myślą się zapisałem na tę spowiedź i tam się znalazłem właśnie w pewnym pomieszczeniu, gdzie był właśnie zakonnik.

Pamiętam, jak to byłoby wczoraj.

Więc właśnie mówił, „Nie bój się, zobacz, nie mam żadnego pocuchu, to wszystko zostanie między Tobą a Bogiem. Nie wiem, co się ze mną stało, ale jakoś samo z siebie zacząłem się po prostu spowiadać.

Nie czułem kiedyś ani jakiejś tam litości większej, ani współczucia, a tym [00:40:00] bardziej nie żałowałem niczego, czego dokonałem do tej pory. A tu nagle, nagle naprawdę szerze serca. Ten żal występował, jakbym to po prostu to wszystko z siebie rzucił, jakby to wszystko mi Jezus zabrał i wybaczył mi to wszystko.

Ta spowiedź trwała około półtorej godziny. Był wielki płacz z mojej strony, a może jeszcze większy, kapłana, który właśnie mi wspowiadał.

Wychodząc z tej spowiedzi, idąc [00:41:00] korytarzem, co mi tak bardzo utkwiło w pamięci, była moja lekkość, bo niesamowite uczucie, które jest bardzo mocne do tej pory we mnie i nie mogę tego powiedzieć bez jakiegoś wzruszenia i uczuć, że do tej pory się zastanawiam, czy to było możliwe, bo czułem się taki lekki, jakbym przez ten korytarz, a było parę metrów do mojej celi, w której właśnie przebywałem.

Pierwsza rzeczka mi przyszła do głowy to, że postradałem zmysły. Zacząłem się modlić, zacząłem czytać Pismo Święte, które jeszcze bardziej mnie dotykało i pokazywało mi różne jakieś tam okresy z mojego życia. Tak naprawdę uświadomiłem sobie, że właśnie tam, w tym Zakładzie Gardyn, stałem się prawdziwym, wolnym [00:42:00] człowiekiem.

Kiedy opuściłem areszt śledczy, czekała na mnie moja dziewczyna. Ta wspomniana właśnie dziewczyna, o którą prosiłem, jest właśnie moją żoną i mam dwoje dzieci. Moje życie się zmieniło. Po

wyjściu z zakładu karnego zerwałem z moim poprzednim życiem raz na zawsze. Należę jako wolontariusz do apostolatu więziennego, gdzie wyobraźcie sobie, wielokrotnie przechodziłem do zakładu karnego, opowiadając swoje świadectwo właśnie przemiany więźniom, którzy tam przebywają, tak na marginesie, którzy mnie znali [00:43:00] i przebywali ze mną w więzieniu i odświadowali ze mną wyroki.

Cały

Mama: czas czuję na plecach mojego starego Pawła, który mnie piętnuje, ale jest już nowy Paweł, który żyje w jedności z Bogiem. Myślę, że to jest ta recepta na to, żebym nie szedł znowu z tej drogi.

Tata: Nie. Nie wierzę. Nie wierzę. To jest teatr.

Ksiądz: To jest osobiste spotkanie z Bogiem. Wie pan, możemy tak siedzieć i gadać do rana, ale jeżeli pan skonfrontuje swoje myślenie z [00:44:00] Bogiem, które jest miłością, wszystko się zmieni.

Weronika: Aha. Okej. Brawo.

Czyli nie potrzebujesz mojej rady przy zakupach, tylko towarzystwa. Tak to sobie zaplanowałaś?

Ksiądz: Kochanie, mamy gościa.

Weronika: Niespodziewanego? Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? To są twoje nowe sposoby na jednoczenie rodziny?

Mama: Przepraszam.

Weronika: Niestety nie wzięłam ze sobą zeszytu do religii, także nie zgłoszę się po szóstkę.

Mama: Nie tak cię wychowałam.

Tata: Mam dość. Dość mam twoich naiwnych historyjek o ludziach, którzy [00:45:00] niby spotkali Boga. Gdzie jest twój Bóg, kiedy ludzie tutaj naprawdę cierpią? Słyszałeś o wojnie? Miliony niewinnych ofiar. Szpitale.

Onkologia dziecięca. Gdzie wtedy jest Twój Bóg? Dlaczego na to pozwala i milczy?

Ksiądz: Cierpienie jest bardzo trudnym tematem. Nigdy się go dobrze nie wyjaśni. Jeżeli coś nas boli, to nie wystarczą mądre, filozoficzne odpowiedzi. Wie Pan, ja wierzę, że Bóg w odpowiednim czasie wyjaśni nam, dlaczego życie miało taki, a nie inny kształt.

Mama: Jezus pokazał, że cierpienie może mieć sens. Może być przerażające i bardzo bolesne.

Arek: Proszę księdza, [00:46:00] dlaczego musimy tyle cierpieć? Nie macie na to jakiegoś sposobu?

Ksiądz: Jest. Jest sposób. Można prosić Jezusa o uzdrowienie.

Joanna i Marek Klęk: Oboje

z żoną pragnęliśmy posiadać potomstwo. Mijało wiele miesięcy, a nasze starania okazywały się bezskuteczne. Ludzie pytali się: „A wy kiedy?”, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo cierpimy.

Zaczęliśmy robić różne badania, odwiedzać różnych lekarzy. Dwa lata po ślubie przeszłam operację laparoskopii diagnostycznej. Otrzymaliśmy diagnozę. [00:47:00] Włodniak jajowodu, który może powodować trudności w zajściu w ciążę.

Jednak po trzech latach udało się. Urodził się nasz syn.

Był to jeden z najpiękniejszych dni w naszym życiu.

Zarówno ja, jak i mój mąż posiadamy rodzeństwo i pragnęliśmy, aby nasz syn nie był jedynakiem. Wkrótce zaczęliśmy starania o kolejne dziecko. I tutaj zaczęły się poważne problemy.

Mijały miesiące, lata, a nasze starania okazywały się bezskuteczne. Znów zaczęliśmy odwiedzać lekarzy, robić badania. Podjęliśmy kilka prób inseminacji, które okazały się bezskuteczne. Wyniki badań z roku na rok były [00:48:00] coraz gorsze. W 2019 roku przeszłam kolejną operację, podczas której został usunięty jeden jajowód, a drugi okazał się niedrożny.

W dokumentacji widniał wpis – niepłodność wtórna.

Pojawiło się uczucie bólu, żalu, smutku. Dlaczego wszystkim się udaje, a nam nie?

Te wszystkie okoliczności sprawiły, że zdecydowaliśmy się na zabieg in vitro.

Mieliśmy do wyboru, albo podjąć próbę, albo pozostać przy jednym dziecku. Na początku 2019 roku przeszliśmy zabieg in vitro. Niestety okazał się nieskuteczny.[00:49:00]

Dla mnie to był już ostatni etap starań. Nie miałam już sił ani fizycznych, ani psychicznych, aby dalej starać się o kolejne dziecko.

Nastała wiosna. W naszej parafii odbywały się rekolekcje wielkopostne. Ksiądz podczas rekolekcji poruszał wiele tematów, m.in. temat niepłodności.

Wtedy uświadomiliśmy sobie, jaki popełniliśmy błąd. Wtedy chcieliśmy pokierować swoim życiem sami, a nie powierzyć swoje życie i problemy Panu Bogu. Pamiętam do dziś, jakie wypowiedział słowa. [00:50:00] Że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Te słowa wlały w nasze serce ogromną nadzieję i wiarę, że możemy zostać jeszcze rodzicami.

Podjęliśmy z mężem decyzję o spotkaniu z księdzem. Aby pomógł nam zbliżyć się do Pana Boga i pomodlił się w naszej intencji. W końcu udało się. Po kilku SMS-ach, mailach ustaliliśmy termin spotkania. Wypadło na 31 grudnia 2019 roku. Taki niezapomniany Sylwester.

Ciężko opisać przebieg spotkania. Ksiądz modlił się nad nami, a łzy same napływały nam do oczu. Była to modlitwa o ustrowienie duchowe i fizyczne w imię Jezusa [00:51:00] Chrystusa. Z jednej strony czułam ogromną radość, spokój dla duszy. Z drugiej strony natomiast czułam żal do siebie za wszystkie popełnione grzechy.

Po tym spotkaniu nasze życie odmieniło się. Nie było już w nim miejsca na smutek i żal. Pojawiła się nadzieja i radość. Radość z tego wszystkiego, co mamy od Pana Boga oraz nadzieja, że jeszcze zostaniemy z mężem rodzicami.

Modlitwa i zawierzenie naszego życia Panu Bogu sprawiło, że nasze życie stało się piękniejsze. Odkryliśmy, że będąc blisko Pana Jezusa, niezależnie jaką drogą nas poprowadzi, będziemy z Nim szczęśliwi. Po [00:52:00] tym spotkaniu zaczęliśmy wspólnie odmawiać nowennę pompejańską. Nasza modlitwa była inna, stała się głębsza, płynęła prosto z serca. Od czasu modlitwy o uzdrowienie minęło dokładnie 9 miesięcy. 1 września 2020 roku na teście ciążowym zobaczyliśmy dwie kreski. W

głowie mi się zakręciło i nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom. W końcu stało się coś, na co czekaliśmy długie siedem lat. W

kwietniowy poranek po nieprzezbanej nocy z bloku operacyjnego wróciłam już nie sama, lecz z naszą córeczką. W[00:53:00]

naszym życiu podjęliśmy wiele decyzji, które były niezgodne z naszą wiarą. Przeszliśmy z mężem drogę pełną cierpienia, ale po to, aby zbliżyć się jeszcze bardziej do Pana Boga i zaufać Mu bezgranicznie. Dziękuję Panu Bogu za krzyż, który dla nas przygotował i jednocześnie jestem Mu wdzięczna, iż nie kazał mi go nieść samej, lecz razem z moim mężem, który zawsze ze mną jest i nigdy mnie nie opuścił.

Jesteśmy wdzięczni Panu Bogu za uzdrowienie, jakie otrzymaliśmy oraz za naszą córeczkę, która dzisiaj ma już prawie 9 miesięcy. Przez całą tą sytuację zrozumieliśmy, że najważniejsze to zaufać Panu Bogu.[00:54:00]

Weronika: To, co ksiądz mówi, to prawda?

Arek: Ksiądz na nią spojrzy, no. I to by się przydało egzorcyzmy.

Weronika: Już wieczór, leki wziąłeś? Wal się.

Mama: Przestańcie. A ty jak chcesz, to idź stąd, a jak nie, to siadaj.

Arek: Jak to jest z tymi egzorcyzmami, proszę księdza? To prawda, co pokazują w horrorach?

Ksiądz: I tak, i nie. Pewien watykański egzorcysta twierdził, że prawdziwe opętanie ma miejsce raz na milion.

Weronika: No ale zdarza się, tak?

Ksiądz: Tak. Obecnie na świecie jest z tym coraz większy problem. Jest coraz więcej [00:55:00] opętań, a coraz mniej egzorcystów.

Ludzie szukają pomocy, ale nie ma jej kto udzielić.

Weronika: A to nie jest tak, że w większości przypadków to jednak psychiczne problemy?

Ksiądz: Trzeba rozróżnić chorobę psychiczną od choroby duszy. Opętania na pewno mają miejsce.

Arek: Dlaczego tak się dzieje?

Ksiądz: Jest to często wielka tajemnica.

Dawid Cmok: Już od dziecka, od najmłodszych lat, gdzie tylko sięgam pamięcią, wszystko widziałem, kodowałem poprzez obrazy, poprzez kolory, poprzez kształty. Koledzy grali w piłkę nożną, a ja cały czas dorastając byłem zainteresowany projektowaniem, co z biegiem czasu zamieniło się w wykształcenie i to, kim jestem teraz.

To, że w chwili obecnej jestem Graphic [00:56:00] Designerem, zajmuję się projektowaniem grafiki użytkowej dla największych marek w Polsce, czy też za granicą. Od

momentu obronienia dyplomu w szkole plastycznej, zdania matury, bez problemowego dostania się na wymarzone studia, zacząłem tworzyć różnego rodzaju projekty. W bardzo szybkim tempie zaczęły się wywiady w różnych zagranicznych magazynach projektowych, książkach, wydawnictwach. Kariera zaczęła bardzo szybko się rozwijać.

Jednak

w pewnym momencie zacząłem czuć, że zaczyna dziać się coś niepokojącego. Pojawia się coraz większy niepokój. Niepokój, [00:57:00] który zaczął wprowadzać całkowite wypalenie w tym, co było dla mnie największą miłością, jedyną miłością, tym, czym było dla mnie projektowanie.

Tym, co pozwalało mi tworzyć, był niepokój, był strach, był lęk, były wszystkie zranienia, najgorsze, najbardziej przerażające dla mnie sytuacje, które doświadczyłem w różnych etapach mojego życia. Obrałem taką metodę, żeby o tym nie myśleć, będę zamieniał właśnie te wszystkie emocje w projekty.

Zorientowałem się, że w pewnym momencie, aby dalej tworzyć, udźwignąć to całe tempo, musiałbym dalej być raniony. To, co zamieniam w projekty, jest [00:58:00] złe i powoduje konkretny niepokój. Niepokój, którego jeszcze wtedy nie umiałem nazwać.

Zacząłem po ludzku gdzieś tam fizycznie odczuwać, że coś zaczyna dziać się nie w porządku z moim zdrowiem. I udałem się do lekarzy. Lekarze próbowali to zdiagnozować, szukali nazw, terminów, próbując nazwać to nerwicą, depresją, jakimś zniszczeniem, zranieniem emocjonalnym. Próbowali wprowadzać różnego rodzaju leki, ale to nie pomagało, ponieważ wewnętrznie czułem, że problem tkwi w czymś innym.

Że jest to zniewolenie duchowe, ponieważ dochodziło nawet do takich sytuacji, gdzie będąc sam w pokoju, w piwnicy, na mieście, czułem, że coś jest w [00:59:00] powietrzu, co zaczyna się w jakiś sposób materializować. Ja nie potrafiłem tego zobaczyć, ale czułem to, że na mnie cały czas naciska napiera. Mój bliski przyjaciel, widząc, że szukam pomocy, zaniepokoił się i w trosce o mnie zorganizował wyjazd i spotkanie w klasztorze z księdzem egzorcystą.

Po przyjęciu Eucharystii, po zakończonej mszy świętej, udałem się do celi, w której znajdował się egzorcysta. Po kilkuminutowej rozmowie, rozeznaniu tego, co się w moim życiu dzieje, nastąpił wielogodzinny egzorcyzm. I to wszystko, co się wydarzyło w jego [01:00:00] trakcie, było czymś niesamowitym.

Podczas

całego egzorcyzmu stałem jakby z boku, widząc, jak szatan zaczyna poniewierać moje ciało, jak zaczyna je wykręcać, torturować. W pełnej świadomości to obserwowałem. Widziałem wtedy wyraźnie, że szatan nie jest przyjacielem, a tylko zaciągamy u niego kredyt, który musimy potem spłacać. Musimy spłacać naszym ciałem z odsetkami, w najgorszym wypadku swoim życiem.

Ale podczas [01:01:00] egzorcyzmu przychodzi także najpiękniejsza z niewiast. Najczystsza, najdelikatniejsza. I mówię tutaj o tym, O mamusi, o Matce Bożej. Ukazuje mi się w białej, lśniącej, czystej szacie w wieku około piętnastu, szesnastu, siedemnastu lat i otula mnie na koniec sponiewieranego, poobijanego, zmęczonego fizycznie, ponieważ to nie jest tylko walka duchowa, ale także fizyczna, której doświadczają asystenci posługujący podczas egzorcyzmu, a zwłaszcza atakowany kapłan, który posługuje i rozprawia się z wszystkimi demonami.

Nagle zacząłem rozglądać się po całej celi. Po ludzku zorientowałem się, co się wydarzyło. Czułem taką lekkość i ulgę w moim sercu. [01:02:00] Kapłan rozeznał, że miałem podcięte skrzydła już od momentu poczęcia. Ponieważ kiedy moja mama była już w stanie błogosławionym na wieś o tym, że mam się urodzić, od pewnych członków rodziny padły słowa, aby została dokonana aborcja.

A teraz siedzę tutaj przed wami, przyjaciele, i mogę powiedzieć to świadectwo, że słowa na temat zabicia, usunięcia mnie wywołały już wtedy tak ogromną presję, destrukcję duchową, że była to najlepsza furtka od początku, jaką wykorzystywał szatan, aby poprzez te słowa mieć dostęp do mojej osoby.

Egzorcyzm nie jest jakąś dziwną [01:03:00] sprawą, dziwną sytuacją, która, nie wiem, pojawia się tylko w filmach. On jest cały czas w Kościele od dwóch tysięcy lat. Wierzę w to, co realne. Wierzę w to, co fizyczne. Wierzę w to, co naukowe. Szukałem pomocy medycznej. Nie było widać efektów leczenia. Efekty pojawiły się dopiero wtedy, kiedy pojawił się Jezus w moim sercu.

W

chwili obecnej jestem szczęśliwym człowiekiem, ponieważ wszystkie źródła inspiracji do projektowania czerpię z całkowicie innego źródła, jakim jest Pan Bóg, jakim jest miłość, której doświadczyłem. Kocham i czuję, że jestem kochany.[01:04:00]

Weronika: Mamo? Co się stało?

Dawid Cmok: Mamo, co się stało? Coś zrobił?

Mama: Czy

Dawid Cmok: Bóg nam wybaczy?

Ksiądz: Bóg zawsze wybacza. Pytanie jest, czy my potrafimy sobie wybaczyć.

Mama: Boję się.

Boję się śmierci i sądu. [01:05:00]

Arek: Mamo, ty? Przecież ty rypiesz różaniec codziennie i chodzisz na te swoje pielgrzymki. I ty się boisz?

Mama: Przepraszam do mojego męża. Widzi ksiądz tych ludzi na fotografii? Są rodzice mojego męża. Byli w sobie bardzo zakochani. Ona była nauczycielką religii, a on pracował jako inżynier na budowie. Pewnego dnia dowiedzieli się, że ma raka i wkrótce potem zmarła. On nie udźwignął tej sytuacji i zaczął pić.

Osierocili mojego męża, jak miał niecało dwanaście lat.

On już chyba nigdy nie pogodził się z tą…[01:06:00]

Dlaczego? Dlaczego Bóg pozwala na takie tragedie?

Ksiądz: Są sytuacje, których sam nie rozumiem. Śmierć to jedynie moment powrotu.

Mama: Powrotu?

Ksiądz: Do tego, który nosił Panią w swoim sercu jeszcze przed stworzeniem świata. Jaki będzie ten powrót zależy tylko od nas.

Joanna Nowacka: Od młodzieńczych lat bardzo szybko weszłam w świat. Pierwsze koncerty, imprezy, towarzystwo, pierwsza praca, dobre pieniądze.

Poznałam [01:07:00] Grzegorza. Bardzo dobrze nam się ze sobą mieszkało, żyło, imprezowało. Ze względu na przyzwyczajenia i tradycje rodzinne postanowiliśmy wziąć ślub kościelny, ale tak naprawdę, żeby wszyscy nie marudzili. Na

rok przed ślubem kościelnym poznałam Krzysztofa. I obydwoje zakochaliśmy się w sobie. Rozpoczęło się podwójne życie. Życie w obłudzie, w kłamstwie.

W

dniu ślubu liczyłam, że przyjedzie Krzysztof i przerwie ślub, ale to się nie stało. Moją jedyną modlitwą, była modlitwa, aby zawalił się dach tego kościoła i ślub został przerwany, ale to się nie [01:08:00] stało. Małżeństwo zostało zawarte i zostałam żoną Grzegorza.

Przez kilka miesięcy prowadziłam podwójne życie, ale nie wytrzymałam długo. Po dziewięciu miesiącach od ślubu powiedziałam o wszystkim swojemu mężowi, wyprowadziłam się. I zaczęliśmy wspólne życie z Krzysztofem.

To był trudny moment dla wszystkich: dla mnie, dla Grzegorza, dla moich rodziców. Ale chcieliśmy być razem. Zamieszkaliśmy po krótkim czasie i zaczęliśmy wspólne życie.

Postanowiliśmy z Krzysztofem zawrzeć ślub cywilny. Ponieważ nie mogliśmy zawrzeć ślubu kościelnego. Przed naszym ślubem pojechaliśmy nieopodal [01:09:00] miejsca, gdzie był obiad weselny do małego kościółka i zapukaliśmy do jego drzwi. Proboszcz przyjął nas z otwartymi ramionami, wysłuchał naszej historii. Za wiele nie mógł zrobić, ale postanowił w dniu ślubu odprawić mszę świętą w naszej intencji.

Nasze życie z Krzysztofem było pełne radości. Na świecie pojawiła się córeczka. Mieliśmy wspaniałe wakacje, piękny dom, dobrą pracę, spędzaliśmy wspólnie ze sobą czas, potem zaszłam w drugą ciążę. Na

tydzień przed wszystkimi świętymi, przed naszym wyjazdem na groby, Krzysztof źle się poczuł. Zaczęła go boleć głowa, dziwnie się czuł, bolały go zatoki. Pojechaliśmy do lekarza internisty, powiedział, że to [01:10:00] zwykłe przeziębienie, ale następnego dnia zamiast na groby musieliśmy jechać do szpitala.

Okazało się, że stan Krzysztofa jest agonalny.

Diagnoza lekarska była bardzo brutalna. Wyniki wskazywały, że to glejak wielopostaciowy, nowotwór mózgu złośliwy, czwartego stopnia. Według rokowań zostało mu od trzech tygodni do sześciu miesięcy życia.

Nasz świat totalnie się zawalił w jednym momencie. To była brutalna diagnoza.

Następnego dnia oczekując, Aż będzie otwarty oddział neurochirurgii, stałam pod drzwiami. Drzwi otworzył mi Krzysztof. Gdyby nie dreny, bandaże, to był ten sam człowiek, pełen radości i pokoju, co wcześniej.[01:11:00]

Zaprowadził mnie na swoją salę. A na sali, obok łóżka, stał stolik. Na stoliku był obrazek. Pokazał mi na ten obrazek i powiedział, spójrz. I przeczytaj.

Powiedział: „Od teraz Pan Jezus nam pomoże”. Wtedy moja euforia, którą miałam w sobie, że jest wszystko dobrze, że już teraz będzie wszystko dobrze, zniknęła, bo pomyślałam, że wycięli mu pół mózgu i że zwariował totalnie. Mówi mi o jakimś Jezusie, o jakimś obrazku.

Po kilkunastu dniach Krzysztof wrócił do domu i powiedział, że będzie z nami mieszkał, ale poprosił, żebyśmy żyli w czystości. To było trudne dla mnie, nie rozumiałam tego. Po kilku dniach zobaczyłam jakieś zmiany. Zaczął chodzić z różańcem, [01:12:00] czytać codziennie Pismo Święte, zaczął uczęszczać na mszę świętą.

Ja tego w ogóle nie rozumiałam. O co chodzi? Pomyślałam, że to pewnie przez chorobę, przez wycięty mózg. Wstawał w nocy, modlił się, podejmował post w piątek, mimo że przyjmował chemioterapię.

Stan Krzysztofa bardzo się pogorszył. Z dnia na dzień przestał chodzić. Z dnia na dzień przestał mówić, nagle dostał stanu padaczkowego i trafił do szpitala.

W piątek, bardzo wcześnie rano, kiedy szykowałam się z Michałkiem do szpitala, by pojechać do Krzysztofa, dostałam nagle telefon. Odebrałam i usłyszałam, że pani mąż nie żyje.[01:13:00]

Mszę świętę pogrzebową celebrował ksiądz proboszcz oraz ksiądz, którego poznaliśmy w tej maleńkiej miejscowości, który w dniu naszego ślubu cywilnego odprawił mszę świętą w naszej intencji.

Po mszy świętej ustawiliśmy się w kondukcie i szliśmy za trumną do nieopodal położonego malutkiego cmentarza.

Kiedy przeszliśmy przez bramę cmentarza, w oddali przy grobie stały dzieci, synek i córeczka z nianią.[01:14:00]

I nagle kapłan zaczął wypowiadać słowa: „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz, a Pan Cię wskrzesi w dniu ostatecznym. Żyj w pokoju”. Te słowa zaczęły nagle do mnie trafiać. Zalała moje serce miłość, nie do opisania. Pustka, którą miałam, wszystko, czego szukałam, przestało mieć znaczenie w jednej sekundzie.

Nagle poczułam, że po prostu Bóg, o którym tyle razy mówił mi Krzysztof przed swoją śmiercią, jest, istnieje.

Spojrzałam w niebo, zobaczyłam chmury i niebo. I uwierzyłam, że jest coś więcej. Jest to życie, o którym tyle razy słyszałam. O którym tyle razy podczas tej mszy świętej pogrzebowej i tej ceremonii mówił ksiądz.[01:15:00]

Nagle zrozumiałam, że jest coś więcej oprócz tej doczesności, którą żyłam.

Zaczęłam porządkować swoje dawne życie, prosić o przebaczenie, przebaczać, dążyć do pojednania. Zaczął się trudny czas, on nie był łatwy, ale warto było. Zaczęłam również formalnie je porządkować. Po wielkim trudzie, wielu latach, moje małżeństwo sakramentalne z Grzegorzem zostało uznane za nieważne.

Dzisiaj, od kilku miesięcy, buduję fundament na nowym, prawdziwym życiu, opartym na wierze, na Chrystusie, na miłości.[01:16:00]

Patrząc po ludzku, to cierpienie, ta choroba, I śmierć Krzysztofa była nie do przyjęcia. Ale dziś już wiem z tej perspektywy czasu, że było to błogosławieństwo.

Krzysztof złożył ofiarę ze swojego życia przez swoje cierpienie i przyjęcie choroby. Dziś już wiem, co znaczą słowa: „Bo nie ma większej miłości, gdy ktoś życie oddaje za swoich przyjaciół”.